Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Mężczyzna przystanął przy biurku i posłyszałem cichy szept:
— Poświeć!
Kobieta spełniła ten rozkaz i słabe światło elektrycznej latarki pobiegło wzdłuż stołu.
— O... tu... ten liść — mówił przytłumionym głosem, pochylając się nad ozdobami biurka. — Jeśli nacisnąć, odskakuje... Ścisłe mam przecież informacje i dużo trudu mnie kosztowało,, żeby je zdobyć...
— Nie gadaj tyle, a naciskaj prędzej! — posłyszałem zniecierpliwiony głos kobiety. — Jeszcze obudzi się kto...
Głosy wydawały mi się dziwnie znajome... Czyżby? Daremnie pragnąłem rozróżnić rysy kobiety.
— Nikt nie obudzi się! — odparł. — Lili śpi... Zresztą, zaraz skończymy...
— Naciskaj...
Coś skrzypnęło, widocznie opadła ozdoba, zasłaniająca skrytkę.
— Za liściem, szuflada... — mówił dalej mężczyzna. — Zaraz ją wyważymy... Wczoraj, nie mogłem tego uczynić, gdyż nie zabrałem dłutka... Myślałem, że otwarta...
Palce Lili uścisnęły lekko moje ramię.
— Rozumie pan?
Znów rozległ się trzask — widocznie zamek szuflady został podważony.
— Są papiery? — rozległ się podniecony głos kobiety.

— Są... są... świeć bliżej... Tak, te same... — mężczyzna wyciągał jakieś dokumenty i pochylał się nad nimi. — Dowody własności na pałacyk... O... zobowiązania Borowskiego...

150