Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

Drgnąłem. Trzymali w swym ręku to, czego próżno poszukiwałem przez tyle miesięcy.
— Czas zapalić światło! — wymówiła głośno Lili i w tejże sekundzie jej palce przekręciły kontakt elektryczny. — Hej, ręce do góry! — dodała, wychodząc z za portiery.
Stłumiłem okrzyk zdumienia.
Spodziewałem się, że ujrzę siwowłosą zbrodniarkę w towarzystwie jakiegoś bandyty, kto wie, może Kowalca — tymczasem przy biurku stał nad porozrzucanymi papierami Jerzy Gerc obok swej nieodstępnej towarzyszki panny Loli.
Za przykładem Lili, opuściłem moje stanowisko, trzymając broń wzniesioną do góry. Wnet, zrozumiałem jednak, że nie dojdzie do żadnej walki. Jerzy był blady, jak płótno i trząsł się wyraźnie. Nie mniej zmieszana wydawała się jego narzeczona.
— Co? W jaki... sposób? — bełkotał, wytrzeszczając oczy na Lilę. — Przecież pani... miała... spać...
Lili opuściła browning do dołu.
— Niestety, nie śpię! — wyrzekła drwiąco. — Ale czemuż pan Jerzy składa takie niezwykłe wizyty w tym domu?
— Moim... domu... — starał się opanować.
— W pańskim? Do którego pan się zakrada, niczym złodziej. Aby, przywłaszczyć go sobie... Wszak zastałam pana, gdy wyciągał ze skrytki papiery, udawadniające, iż ten pałacyk do mnie należy. Zabiorę te dokumenty... Wdzięczna panu nawet jestem, że odnalazł je, bowiem sama nie natrafiłabym nigdy na ślad skrytki....

Podeszła spokojnie do biurka i wzięła leżące tam

151