Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Zdrętwiałem. Przedmiotem tym był rewolwer.
— Tam do licha! — szepnąłem, również zrywając się z miejsca.
Na czoło wystąpił mi zimny pot. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że stary czart domyślił się podstępu, spostrzegł jakąś nieuchwytną pomyłkę, popełniona w liście przez „szefa“ i teraz zamierza ze mną skończyć.
Nie zwracając uwagi na wycelowana lufę browninga, już chciałem rzucić się do ucieczki, aby w jakikolwiek sposób wydostać się z przeklętego domu, gdy wtem z tyłu za szyję pochwyciła mnie jakaś potworna dłoń z taką siłą, że poczułem się unieruchomiony.
— Wszystko stracone! — przemknęła w mej głowie rozpaczliwa myśl — dałem się złapać w pułapkę, jak idiota.
Szarpnąłem się gwałtownie, ale nie wiem, czy prędko wydostałbym się z tego potwornego uścisku, gdyby nie zabrzmiał wesoły już teraz, spokojny, choć skrzekliwy głos Gerca.
— Puść go, Dżoko! To przyjaciel! Właściwie, to ty mnie tak przestraszyłeś, bestio przebrzydła!
Uścisk zwolnił się natychmiast, byłem wolny. Obejrzałem się — i znów mimowolnie odskoczyłem o kilka kroków. Za mną stała olbrzymia małpa, szympans wielkości człowieka. To on przed chwilą jeszcze tak potężnie ściskał mnie za szyję, a teraz choć miał opuszczone łapy, przyglądał mi się złymi i okrutnymi ślepiami, jakby rozczarowany, że mu odebrano upragnioną zdobycz.

— Ależ to potwór! — zawołałem, nie mogąc za-

10