Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

dziliście[1] się mimowoli. Więcej, powiem... Pan Jerzy bardzo dobrze wie, gdzie obecnie znajduje się baron, a może sam go więzi... Na ten logiczny wniosek naprowadza mnie fakt, że od kilku dni dopiero natrafił na skrytkę, a wiadomość o niej...
— Takie i moje przekonanie! — zawołała Lili.
Nie wiadomo, jaki obrót przybrałaby ta cała scena, gdyby wtem nie przemówił Jerzy, ale całkowicie innym tonem.
— Kochana panno Lili — rzekł — przysięgam, że nie porywałem ojca i istnieje rzeczywiście pewna tajemnica, której nie mam prawa zdradzić...
— Przyznaje pan...
— Nic nie przyznaję! Uważam tylko, że musimy dzisiejszą historię załatwić polubownie, nie wciągając do niej obcych, szczególniej policji. Będzie to z pożytkiem dla obydwóch stron. I dla nas i dla pana Borowskiego, czy też Korskiego.
Nic nie rozumiałem. Czy pragnął tylko wykręcić się z niemiłej sytuacji, czy też istotnie coś poważniejszego ukrywało się poza tymi słowami. Umyślnie wspominał o mnie, chcąc Lilę zaszachować? Musiały jednak uderzyć ją jakieś akcenty w jego głosie, gdyż znacznie łagodniej zapytała:
— A kiedy raczy pan zdradzić tę tajemnicę?

— W jak najkrótszym czasie! Zapewniam panią, że nie jest to żaden wybieg, aby odejść bez skandalu z tego domu. Bądź łaskawa nie przeszkadzać! — krzyknął nagle w stronę Loli, która mu dawała jakieś znaki. — Wiem, co robię! — po czym zwrócił się do Lili. — Bardzo być może, że to jutro nastąpi.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; możliwą wersją prawidłowego słowa jest wstydziliście.
154