Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie na wierzchu. Jerzy wymknął się z pochyloną głową.
— Jabym ich tak nie wypuścił! — odezwałem się do Lili, gdy znikli.
— Cóż miałam robić! — wzruszyła ramionami. — Z wielu względów — nie wspominała o mnie przez delikatność — nie chcę dopuścić do skandalu. Dlatego, nie zawiadomiłam komisarza. Wczoraj już domyśliłam się, kto nam złoży wizytę, tylko nic o moich przypuszczeniach nie mówiłam panu.
— Och! — zawołałem, poruszony. Mają panią i mnie szantażować? Szczególnie, gdy odnalezione zostały papiery, z których jasno wynikają pobudki mego postępowania Sam zwrócę się do komisarza Relskiego i mu opowiem wszystko. Jest rozsądnym człowiekiem, zrozumie mnie i może znajdzie wyjście...
— Niech pan lepiej zaczeka — twarzyczka jej zasępiła się — komisarz nie wiele poradzi. Prawo bywa nieubłagane.
Stropiłem się nieco.
— Sądzi pani.
— Tak! A może Jerzy dotrzyma słowa. Inaczej nie wybrniemy z kłopotu.
— Albo zręcznie skłamał, chcąc wydostać się z niemiłej sytuacji, gdyż zastaliśmy go przy wyłamywaniu szuflady biurka. Skłamał i rozpocznie jeszcze zacieklejszą walkę przy pomocy oszczerstw i podstępnych oskarżeń. Wzrok Loli, kiedy wychodziła, nie wróżył nic dobrego.
— I ja to spostrzegłam... A jednak... Jerzy nie skłamał, gdy mówił, że ukrywa się poza tym jakaś tajemnica. Wszak zna Kowalca...



156