ieniu, ja zaś złożę panu podziękowanie osobiście... Gdyż obiecał pan przecież odwiedzić mnie wieczorem.
— Ależ... — mimo wczorajszych słów Lili nie uśmiechała mi się ta wizyta.
— Będę oczekiwała o dziewiątej! — nie wróciła na mój lekki protest uwagi. — Chyba nie zrobi pan zawodu?... Przygotowałam małą przekąskę... Męża nie będzie w domu...
Męża nie będzie w domu! Nie, zazwyczaj spostrzegawcza Lili myliła się tym razem i rozwydrzonej doktorowej chodziło o zwykłą przygodę. Lecz trudno już teraz było się wycofać z kabały.
— Więc o dziewiątej! Całuję rączki pani!
Niezbyt zachwycony tym spędzeniem wieczoru i przysięgając sobie, że ucieknę od Werberowej, jak najprędzej, położyłem słuchawkę i wyszedłem na korytarz.
Tam natknąłem się na radcę. Był jakiś niespokojny i niezadowolony, widocznie coś szło nie po jego myśli.
— Cóż to radca ma taką zafrasowaną minę? — zagadnąłem.
— A czegóż mam się cieszyć? — z determinacją machnął ręką. — Tyle draństw na świecie, panie dobrodzieju... Wszyscy ze sobą się kłócą, jeszcze wojna będzie...
— Mam wrażenie, że to nie kryzys szalejący powszechnie tak zgnębił pana radcę, a raczej panna Ziutka. Nie odszukał jej pan?
— Wcale nie szukałem! — wzgardliwie wydął wargi, lecz widać było, że dobrze naszukał się jej przez cały wczorajszy wieczór.