Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjdzie dziś, zapewne! — nie mogłem mu wyznać o otrzymanym liście od dziewczyny, ale sądziłem, że po wizycie u mnie zechce go dowiedzić.
— A niech sobie przychodzi, albo nie przychodzi! — burknął — mało mi na tem zależy. Ot, co panu powiem. Żeby ją ukarać, chodźmy sobie lepiej wieczorem razem na piwko.
— Projekt nęcący, panie radco! Niestety, jestem zajęty...
— Szkoda! Gdzie...
— Zaprosiła mnie doktorowa!
— Ot, człowiek ma szczęście! — zabłysły mu oczy. — Wspaniała baba! A wszystko, dzięki mnie... Bo, zastałem oblany wodą! Nie może pan mnie tam zabrać ze sobą?
Chętnie byłbym zabrał radcę i wtedy wcale zabawnie mogła wypaść wizyta. Jednak, nie mogłem, nie upoważniony, tego czynić.
— Rozumiem! — wytłumaczył moje wahanie po swojemu. — Zazdrosny pan? Nie trzeba... Och, te kobiety — przeszedł raptem od zachwytów nad Werberową do ostrej krytyki — gdzie wstyd, przyzwoitość? Zobaczy tylko chłopca, a już leci do hotelu i zaprasza...
— Rzeczywiście!
— Słusznie pisał stary poeta polski o niewiastach, że wszystkie nic warte i „dla przynęty żądzom panny i mężatki, pokazują gołe piersi i łopatki“. Tak pisał w 16 w., a od tej pory nic się nie zmieniło.

— Słusznie jest pan oburzony! — powtórzyłem. — Ma pan całkowitą rację! Tylko mam wrażenie, że rozgoryczenie to minie, o ile panna Ziutka dziś odwiedzi pana!

159