Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

Czyżby doktorowa przez oszczędność nie trzymała służącej? Przeczył temu wygląd mieszkania, urządzonego z wielkim dostatkiem. W salonie, do którego wszedłem w ślad za nią, stały drogie meble, a ściany zdobiły obrazy pierwszorzędnych malarzy. Pośrodku widniał olejny portret mężczyzny w średnim wieku, z dużą czarną brodą i w okularach. Zapewne Werber. Niesympatyczną miał twarz i musiał być oschły, nudny i niemiły w domowym pożyciu. Poczynałem pojmować czemu doktorowa gdzie indziej szukała rozrywki, posiadając takiego męża.
— To doktór? — wskazałem na potret, chcąc potwierdzić moje przypuszczenia.
— Tak! — skinęła głową. — Mój małżonek... Zacny człowiek, ale zapracowany wiecznie i zatopiony w swoich badaniach... Nigdy nie ma dla mnie czasu... Zapewne słyszał pan, posiada lecznicę pod Warszawą.
Co prawda, nie słyszałem nigdy o podobnej lecznicy... a zdanie komisarza Relskiego o osobie Werbera było inne, uprzejmie milczałem.
— Dlatego też — mówiła dalej — stale w jego nieobecności zmuszona jestem przyjmować moich znajomych. I dziś mu wspominałam, że ma pan nas odwiedzić, ale wykręcił się jakimś konsylium...
— Smutne to — rzekłem, aby coś rzec — że taka ładna kobieta, jest zaniedbywana przez męża...
Czuły uśmiech pobiegł ku mnie.
— Och, tak... — przymrużyła oczy.
Zauważyłem, że była dzisiaj zalotnie ubrana. Miała na sobie siline dekoltowaną suknię i bił od niej aromat mocnych perfum.

— Och, tak... — powtórzyła. — Czuję się czasa-

163