Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

mi bardzo osamotniona... Cóż na to poradzić... Ale przejdźmy do stołowego pokoju. Oczekuje nas tam skromna herbatka...
Miast „skromnej herbatki“, ujrzałem stół, nakryty na dwie osoby niezwykle wspaniale. Uginał się on wprost pod licznymi zakąskami i rzędem butelek. A owoce w wysokich paterach i kwiaty w kryształowych wazonach służyły wykwintnym zakończeniem zastawy.
— Co za uczta!
— Et, tylko skromna przekąska... Proszę niech pan zajmie miejsce.
Usiadłem naprzeciwko doktorowej.
— I to wszystko na intencję Dżoka! — zażartowałem.
Roześmiała się, napełniając mój kieliszek.
— Oczywiście, musimy wypić za zdrowie szympansa? Co pan woli, wódka... koniak? Sądzę, że koniak będzie lepszy...
— Jak pani rozkaże!
Wychyliliśmy kieliszki do dna. Wnet spostrzegłem, że Werberowa nie lęka się mocnych napojów i ma wprawę w piciu.
— Raz jeszcze tedy dziękuję panu — mówiła, przysuwając mi półmiski — za załatwienie tej sprawy. Była mi ona wysoce niemiła....
— Doprawdy, drobiazg... Panna Lili nie rości sobie najmniejszej pretensji. A cóż stało się z tym gałganem, Dżokiem? Nie widzę go! Siedzi, zapewne, zamknięty w pokoju? Chociaż, przyznaję się szczerze, nie jestem spragniony jego widoku.

Znów wesoły śmiech Werberowej pobiegł po popokoju. Nalewała powtórnie kieliszki.

164