Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie jest pan spragniony jego widoku? Wobec tego, nie będziecie mieli szczęścia odnowić znajomości... Widzi pan, jak dbam o to, aby go najmniejsza przykrość nie spotkała w moim domu.
— Poszedł na spacer? — przypomniałem sobie nieobecność służącej.
— Wyjechał! Zaraz po pańskim telefonie... Kiedy zawiadomił mnie pan, że nikt nie rości sobie pretensji do szympansa, mój krewny, Sąchocki, zabrał go na wieś ze sobą. Tam będzie się czuł znacznie lepiej, niż mieście w niewielkim względnie mieszkaniu...
— Słusznie! — przytwierdziłem i odetchnąłem z ulgą, że nie zobaczę nienawistnej małpy. — Poza tym, jestem przekonany, że prędzej czy później spłata temu panu Sąchockiemu paskudnego figla.
— I ja w gruncie jestem zadowolona, że pozbyłam się go...
Jak już zaznaczyłem, Werberowa nie lękała się trunków i śmiało mogłaby dotrzymać placu niejednemu szwoleżerowi. Za drugim kieliszkiem poszedł trzeci i czwarty, a ja z konieczności musiałem je wychylać.

Nie byłem nawykły do picia i przyznam się ze wstydem, mocny koniak uderzył mi do głowy. To też, o ile początkowo szedłem niechętnie, teraz czułem się znakomicie. Cały świat poczynał nabierać różowych barw, a nawet pokój wirował nieco... Szczególniej, że po koniaku wychyliłem, zachęcony przez gospodynię, kilka kieliszków doskonałego wina. Czegóż tak lękałem się przedtem? Doktorowa jest naprawdę miłą osobą... nudzi się, gdyż ma nieznośnego męża i poszukuje rozrywki.

165