Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

Mimo jej zabójczych spojrzeń, nie posunę się dalej, niźli sam tego zechcę i napewno nie popełnię nic niewłaściwego. Ładna, bo ładna i gdyby nie Lili... Wypytuje coprawda o różne sprawy osobiste, ale każda kobieta jest ciekawa.
Raptem roześmiałem się na głos, przypominawszy sobie przypuszczenia Lili i zdanie komisarza Relskiego. Nie, w tym wypadku Lili nie okazała się dobrą detektywką.
— Z czegóż pan tak się ucieszył? — zapytała.
— Ot, nic! — starałem się wykręcić. — Tak mi wesoło... Dawno nie spędziłem równie miłego wieczoru, jak dzisiaj w towarystwie pani doktorowej.
— Niechże przestanie mnie pan nazywać doktorową... Irena mi na imię...
— Więc pani Ireno...
— Dla przyjaciół Rena... Proszę to sobie zapamiętać i wypić jeszcze kieliszek.
— Za pani zdrowie... Reno!
— A teraz przejdziemy na kanapkę i napijemy się czarnej kawy! Tam nam będziej znaczniej wygodniej!
Posłusznie podążyłem za nią do otomany, do której przysunęła stolik z maszynką od czarnej kawy, butelkami i kieliszkami.
Usiadłem blisko obok niej i wcale nie trzeba mnie było prosić o to. Jakżeż wygodnie czułem się na tej kanapie i jak pokój wirował ze mną!
— A pan, zdaje się, Antoni — wymieniła moje fałszywe imię. — Za powodzenie Toleczka!
Znów napełniła kieliszek i lekko oparła się o mnie. A ja nie odsunąłem się od niej...

Tu musze czytelnikowi zrobić pewne wyznanie...

166