Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

Oby te wiersze nie dotarły nigdy w niepowołane ręce... Nie tylko byłem dokumentnie pijany, ale jakaś fala pożądania uderzała mi do głowy. Jeśli awanse Werberowej wczoraj były mi obojętne, dziś działo się zupełnie coś innego. Gdy siedziała o mnie oparta, podniecał mnie zapach jej perfum i ciała, widziałem z za dekoltu piersi prawie całkowicie obnażone, a jej noga w cieniusieńkiej pończoszce i lśniącym pantofelku leżała na mojej nodze.
Nie wiem, jak to się stało. Ale, raptem pochwyciłem ją w ramiona i moje usta wpiły się w jej usta.
— Och! — szepnęła i odwzajemniła pocałunek.
Teraz pochyliłem się do jej szyji i zapewne całowałbym długo, gdyby wtem do mego słuchu nie dodobiegł jakiś skrzyp.
Musiał być on dość mocny, skoro go posłyszałem, mimo oszołomienia, spowodowanego pijaństwem. Przysiągłbym, że ktoś znajdował się w sąsiednim pokoju i nas podglądał z za drzwi.
Odsunąłem się gwałtownie.
— Reno, — wymówiłem — przepraszam, pani doktorowo... Tam ktoś podsłuchuje.
Drgnęła.
— Mylisz się!... — wymówiła z widocznym zmieszaniem. — Mąż w lecznicy. Kuzyn wyjechał... Służącą wyprawiłam na miasto... Niemożliwe...
— A jednak...
— Pójdę sprawdzić...
Zaczerwieniona, niechętnie podniosła się z otomany i skierowała się do pokoju, skąd poprzednio dobiegło mnie podejrzane skrzypnięcie.

Cóż to ma znaczyć? A może przesłyszałem się! Czemuż nam przeszkodzono... Byle naprawdę nikt

167