Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zobaczymy! Oskarze! — krzyknęła w kierunku dalszych pokojów. Chodź tu w tej chwili!
Doktor musiał z za drzwi śledzić przebieg tej sceny, gdyż prawie natychmiast pojawił się na progu. Stwierdziłem, że jest atletycznie zbudowany i ma ręce rzeźnika. Ano groźny przeciwnik, ale spróbujemy.
— Zbóju! — krzyknąłem. — Sądzisz, że z poza tych obitych wojłokiem drzwi nikt nie posłyszy moich krzyków i bezkarnie przejdzie ci podobna zbrodnia... Raz jeszcze radzę wypuścić mnie po dobroci, gdyż będę bronił się do ostatka...
Nie odpowiedział ani słówkiem, tylko w milczeniu zbliżał się do mnie. W jego oczach rysował się okrutny i bezwzględny wyraz.
Już czułem, że zewrę się z nim za chwilę, już jego ogromna łapa podnosiła się do góry, gdy wtem...
Wtem rozległ się natarczywy dzwonek, a później głośne łomotanie do drzwi.
— Pomocy! — krzyknąłem.
Werber zbladł i cofnął się do tyłu. Jego twarz wykrzywił fałszywy uśmiech.
— Czemu pan krzyczy? — wymówił chrapliwie. — Nikt pana nie zatrzymuje...
— Chcieliście mnie zamordować przed chwilą! Teraz przestraszyliście się, bo przychodzą obcy...
— Kłamstwo! Pragnąłem tylko panu udzielić małej nauczki za niewłaściwe zachowanie się wobec mojej żony!

Oniemiałem na chwilę. Zaiste, miał niezwykły tupet, i znalazł wykręt na poczekaniu, ratujący go z groźnej sytuacji.

171