Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

łapsko, a ja tłumiąc wstręt, rad nie rad, chcąc zaskarbić łaski barona, lekko musnąłem palcami kończynę ohydnej małpy.
— No tak, — oświadczył Gerc, szczerze ucieszony z tego rzekomego dowodu sympatii dla Dżoka. — Jużeście się zaprzyjaźnili. A teraz, Dżoko, wędruj na swoją kanapę i nie przeszkadzaj nam. Muszę poważnie pomówić z panem.
Szympans posłusznie odszedł w głąb pokoju, zbliżył się do szerokiej otomany i rozwalił się na niej, niczym człowiek, spragniony spoczynku.
— Bru r... u... uf! — sapnął.
Wszystko rozumiałem. Lecz czegóż mógł tak się lękać Gerc, że byle szelest wyprowadzał go z równowagi? Wszak nie przewidywał z naszej strony zasadzki i nie miał najlżejszych podejrzeń, co do mojego planu.
Medytowałem, jakby go sprytnie wybadać. On tymczasem, rzuciwszy raz jeszcze miłosne spojrzenie na swą ukochaną małpę, zbliżył się do drzwi, zajrzał, jakby sprawdzając, czy ktoś nie podsłuchuje, zamknął je starannie, potem podszedłszy do mnie, dał mi znak, abym zajął miejsce z powrotem.
— Pański wuj — począł przyciszonym głosem, wskazując na sfałszowany list i powracając do przerwanej rozmowy — skierował pana do mnie, gdyż jest pan bez posady i pragnie znaleźć jakieś zajęcie.
Skinąłem głową.
— Takie zajęcie mógłbym ci dać natychmiast. Nawet bardzo dobrze płatne... Wiesz u kogo... U mnie, młody przyjacielu! Tylko...

— Tylko?

12