Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

kiwałem ze schodów, byle jak najprędzej znaleźć się na ulicy. Nawet, nie pożegnałem się z nim.
Wskoczyłem do pierwszej napotkanej taksówki i po upływie kilku minut znalazłem się przed pałacem.
Otworzyła mi służąca, mocno zapłakana. Była to młoda, sympatyczna dziewczyna, która po uwięzieniu Jana, spełniała wszystkie posługi.
— To panienka przybiegła do mnie, do hotelu?
— Tak, proszę pana! Obie, ze starszą panią — miała na myśli nauczycielkę, towarzyszkę Lili — jesteśmy bardzo niespokojne. Panienka wyszła prawie zaraz po tym, jak pan nas odwiedził i dotychczas nie powróciła. Obawiamy się, że coś złego stało się.
— Nie mówiła, dokąd idzie?
— Do panienki był jakiś telefon i zdenerwowała się okropnie. Mówiła, że pan miał wypadek i musi pójść do pana.
— Ależ nie miałem żadnego wypadku!
— Coś nam się wydało niewyraźnie i kiedy panienki nie było widać przez dwie godziny, pobiegłam do hotelu. Tam, powiedział mi ten starszy, gruby pan, że pan po prostu poszedł z wizytą. Wtedy wystraszyłam się nie na żarty.
Pochwyciłem się za głowę.
— Podstęp! — krzyknąłem. — Najpodlejszy podstęp! Wyciągnięto Lilę z pałacu! Co tu robić? Nie ma chwili do stracenia.
Rzuciłem się do telefonu i począłem nakręcać numer komisarza Relskiego.
Na szczęście, znajdował się w urzędzie.

— Lilę porwano! — począłem szybko powtarzać

174