Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale inna oczekiwała mnie niespodzianka. W moim numerze, jasno oświetlonym, siedziała Ziutka.
Tak, Ziutka.
Musiała dość długo oczekiwać na mnie, o czym świadczyły liczne niedopałki papierosów, na popielniczce, znajdującej się obok niej.
Na mój widok, porwała się z miejsca.
— Jest pan! — zawołała z radością. — Nareszcie! Ledwie uprosiłam numerowego, aby pozwolił mi zaczekać w tym pokoju!
— Pani o tej porze? — zdziwiłem się. — Czemu nie przybyła pani o siódmej, jak było umówione?
— Nie mogłam! Ale nie czas teraz na wyjaśnienia. Musimy śpieszyć się!
— Śpieszyć się?
Spostrzegłem, iż nie była dziś umalowana i miała na sobie skromną sukienkę. Twarz jej nosiła ślady zmęczenia.
— Jedziemy natychmiast!
— Dokąd?
— Do lecznicy doktora Werbera!
— Co — wykrzyknąłem zdumiony. — Do tego zbója!
— Tak, zbója! Ale musimy udać się tam, jeśli pan pragnie uratować tą, na której panu zależy.
Chwilę patrzyłem na nią, wprost nie wierząc uszom własnym.
— Jedziemy! — zawołałem raptem. — To pani wie, gdzie znajduje się Lili? Jedziemy! Panno Ziuto... Chyba sama opatrzność panią mi zsyła!



176