Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

znów moją głowę nawiedzały różne myśli i przypominała mi się przygoda na Grochowie. Tak samo zakradłem się po nocy, tak samo przemykałem się śród drzew, tak samo sądziłem, że prędko osiągnę zamierzony cel — i wszystko zakończyło się bardzo smutnie.
Czyżby obecnie oczekiwało mnie podobne rozczarowanie?
Ukradkiem obserwowałem Ziutę. Nie, jej opowiadanie posiadało wszelkie cechy prawdopodobieństwa.
Tylko?... Czemuż tak obawiała się udziału policji?
Już znaleźliśmy się w sosnowym lasku, a za nim zamajaczały białe ściany.
— Jesteśmy!
Przed nami znajdował się piętrowy budynek, otoczony wąskim murem. Wydawał się całkowicie uśpiony i światła nie było widać w oknach. Wysoki mur odgradzał go szczelnie i trudno było ustalić, co się poza nim działo.
— Po lewej stronie znajduje się furtka! Siostra obiecała, że będzie tam oczekiwać na nas i ją otworzy. Mam zapukać trzykrotnie. Później pokażę, dokąd mamy się udać.
Zbliżyła się do drzwi i zastukała w umówiony sposób. Lecz pomimo, że parokrotnie ponowiła stukanie, drzwi nie rozwarły się i nikt nie odezwał się z poza nich.
— Cóż to znaczy? — wyszeptała z niepokojem. — Przecież, siostra...

— Widocznie zaszła jakaś przeszkoda! — wy-

181