Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

mówiłem podniecony. — Prześladuje nas pech! Co tu robić?
— Zaczekajmy!
Oczekiwaliśmy dość długą chwilę. Ale tylko dalekie rechotanie żab i wietrzyk szumiący w liściach, mąciły nocną ciszę. Za murem panowała grobowa cisza...
— Chyba pójdę do znajomych — oświadczyła po chwili namysłu — tych samych, u których bawiłam przez cały dzień i zapytam się, czy nie zaszła jakaś zmiana. Może znajdę wiadomość od siostry.
— Słusznie!
— Idzie się do nich około dziesięciu minut. Tam i z powrotem upłynie najmniej pół godziny. Nie traćmy czasu! Chodźmy!
— Ja pozostanę i będę oczekiwał na panią! — zadecydowałem nagle. — Mówiła pani, że Lili grozi niebezpieczeństwo i mogą ją wywieźć lada chwila. Będę pilnował zakładu, czy nie wyjedzie z niego podejrzany samochód. Niechaj, pani wraca jak najprędzej!
— Będę się bardzo śpieszyła! — Ziutka pobiegła i wnet zniknęła śród drzew.
Pozostałem sam.
Trawił mnie niepokój taki, że ustać nie mogłem na miejscu. Wysoki mur oddzielał mnie od Lili — a ona znajdowała się w rękach zbrodniarzy. Co zaszło, że siostra Ziutki nie dotrzymała obietnicy i nie oczekiwała na nas przy wejścu? Nowe nieszczęście! Wywieziono Lilę?...

Mało nie ryknąłem z bólu i gniewu. Och, czemuż nie zawiadomiłem komisarza Relskiego. Przybyłby tutaj wraz ze swymi ludźmi, wyważył bramę i prze-

182