Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy nie lękasz się niebezpieczeństwa?
— Nie! — zaprzeczyłem energicznie, czując, że zbliża się rozwiązanie zagadki.
Uważnie patrzyłem na twarz Gerca. Na łysej czaszce przekrzywiła się czerwona czapeczka, a zwisający z niej feston zabawnie uderzał go po uchu. Ale na twarzy tej zarysował się znów taki lęk, że nie sprawiało to nawet komicznego wrażenia.
— Nie lękasz się? — szepnął. — Spodziewałem się tego! Wszak obiecał mi twój wuj, że przyślę mi zaufanego człowieka, tylko nie wiedziałem, że ciebie wybierze... Inaczej, nie wpuściłbym cię do pałacyku, bo wszędzie przeczuwam wrogów... Ale, do ciebie mam zaufanie... Wyglądasz poczciwie i jesteś siostrzeńcem mego najlepszego przyjaciela! A jednak, powtarzam, zastanów się dobrze... Łatwo możesz zginąć wraz ze mną... Widzisz, do czego mnie doprowadzili! Za najlżejszym skrzypnięciem podłogi chwytam za broń...
— Czegoż właściwie tak lęka się pan baron? — wypaliłem, chcąc przyśpieszyć wyjaśnienia.
— Chcą mnie zamordować! — posłyszałem odpowiedź.
— Zamordować?
— Nie wydaje ci się to możliwe? I ja z początku temu nie wierzyłem... Bo, oni przedtem postępowali podstępniej i oględniej... To niespodziewanie w moim pokoju wybuchał pożar, to obrywał się ciężki obraz nad kanapą, na której miałem zwyczaj sypiać. Sądziłem, że to tylko przypadki. Póki nie dostałem ostrzeżenia...

Nerwowo sięgał ręką do kieszeni szlafroka. Wyjął stamtąd zmiętą kartkę i wyciągnął w moją stronę.

13