Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

Więc do tej seperatki — prawdziwego więzienia — przeniesiono mnie, gdy leżałem zemdlony.
Raptem, z całą jaskrawością, odtworzyły się w pamięci poprzednie sceny. Lili... Zakład Werbera... Chciałem ratować Gerca... a później ta walka.
Parokrotnie potarłem ręką czoło. Nie do wiary! Baron postąpił ze mną, niczym najgorszy wróg? A może to nie był on wcale, gdyż w pierwszej chwili wydał mi się niepodobny? Niemożebne! I ten szlafrok i ta czapeczka i Dżoko... Skąd Dżoko? Wreszcie zupełnie niezrozumiały wykrzyknik Kowalca: ten dureń jeszcze nie domyślił się, że baron porwał samego siebie!
Chyba koszmarny sen. Niestety, przeczyła temu cela, w jakiej się znajdowałem i ból w głowie i porozpinane ubranie. Musiano mnie dobrze rewidować, gdyż nie tylko zabrano brownig i różne drobiazgi z kieszeni, ale podszewka została rozpruta. Tak im zależało na papierach? Na szczęście, te nie dostały się w ich ręce,, pozostawiłem je zamknięte w hotelowej komodzie.
Jak długo tu przebywam? Krótki czas, czy też szereg godzin? Czy Lili... — wprost nie śmiałem dokończyć tej myśli — jest jeszcze, czy też... Wreszcie co znaczą te zagadki i niezrozumiałe postępowanie Gerca?
— Aha! — wtem rozległ się głos. — Łamiemy sobie główkę, chłopaczku!
Spojrzałem. Na progu stał Kowalec. Otworzył drzwi, obite wojłokiem tak cicho, że nie posłyszałem nawet, kiedy nadszedł.

— Zbóju przeklęty! — poderwałem się na posła-

190