Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.

— Że porwał sam siebie? Nie rozumiem?
— A jednak to takie proste, a nikt się tego nie domyślił. Nawet twój komisarz Relski.
— Jeszcze nie pojmuję!
— Gerc — począł wyjaśniać Kowalec — był wówczas, kiedy znalazłeś się u niego, zdenerwowany do najwyższego stopnia. Zewsząd groziły mu niebezpieczeństwa i wszędzie przeczuwał wrogów. Dłużej nie mógł pozostać w pałacu, a obawiał się, że jeśli wyjedzie, wrogowie podążą w ślad za nim. Należało symulować śmierć, lub co najmniej porwanie, ale takie, żeby ślad po nim zaginął.
— Ach! — zawołałem i miałem wrażenie, że jakaś błyskawica przecięła mroki.
— Podjął kapitały z banków, zebrał dokumenty i postanowił uciec. Rzecz prosta, że ciebie nie wtajemniczył w ten plan i wykonał go razem z ludźmi Werbera, którzy mu pomagali wynosić rzeczy i oczekiwali nań w samochodzie. Jeden z nich uderzył Jana...
— A te okrzyki?
— Czekaj! Gerc był złośliwy. To też zanim zniknął, postanowił zemścić się na tych, których nienawidził najbardziej, zepchnąć na nich podejrzenia. A nie cierpiał Jana, siwiwłosą kobietę i swego syna... Otóż, podczas gdy ludzie wynosili rzeczy, począł wrzeszczeć, chcąc stworzyć pozory, że w jego pokoju dzieje się potworna zbrodnia, a nawet umyślnie powalał podłogę krwią, która mu pociekła z ręki, jaką skaleczył, zamykając kufer. Byłby zapewne jęczał jeszcze dłużej, ale ty za energicznie wziąłeś się do rozbijania drzwi...

— Co za podłość! — zawołałem — Iluż mógł

192