Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czytaj! Znalazłem ją przed paru dniami na biurku. Nikt nie wie, jak się dostała.
Wziąłem do ręki kartkę, wypełnioną maszynowym pismem. Znajdowało się na niej zaledwie słów kilka. Przeczytałem:
„Mimo wszystko zginiesz!“
— Mimo wszystko zginiesz! — powtórzył Gerc. — Widzisz chyba teraz, że to nie żarty. Bo oni dotarli tu... Są tutaj, w tym domu...
— W tym domu?
— Tak! — uścisnął mocno kościstymi palcami moje ramię. — Wiesz, co było dzisiejszej nocy? Zbudziło mnie jakby lekkie chrobotanie do drzwi mej sypialni i warczenie Dżoka... A wtedy z za drzwi dobiegł mnie cichy głos: „W tych dniach zginiesz na pewno!“
— Niebywałe! — zawołałem do najwyższego stopnia zaintrygowany. — Wcale się nie dziwię, że tak podniecony jest pan baron! Ale przecież pałacyk jest znakomicie strzeżony, a lokaj — wspomniałem atletycznie zbudowanego draba — nie wpuszcza tu nikogo?
— A jednak kartka... Ów głos... Wrogowie niekoniecznie musieli przybyć z zewnątrz...
— Niekoniecznie musieli przybyć z zewnątrz? — powtórzyłem. — Więc pan baron przypuszcza, że ukrywają się wśród domowników?

— Nie wiem... Nie wiem... Mieszkam właściwie tylko z pasierbicą... Ale ona mnie nienawidzi... I do Jana, tego lokaja, nie mam zaufania. Nie wiem, zresztą — raptem przerwał, jakby rozważając, że i tak za wiele mi powiedział. — Nie wiem... Tylu mam wrogów... To właśnie twoja rola będzie nie tylko osła-

14