Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

Kowalec aż zaniósł się od śmiechu.
— Z kim hrabia walczył? Ha... ha... ha... — wyrzucał ze siebie śród tych wybuchów wesołości. — Ze mną... Ze mną... we własnej osobie...
— Co?
— Musiałem przebrać się za siwowłosą damę, aby panicza zwabić do środka!
Miałem wielką ochotę zdzielić go tak w łeb, jak on mnie wówczas zdzielił. Widocznie zauważył błysk złości w moich oczach, bo przestał się śmiać i odsunął się trochę. Mógł jednak chwilowo nie obawiać się mojej napaści. Zbyt byłem ciekawy poznać prawdę do końca.
— Wszystko to piękne, co pan mówił! — rzekłem hamując się. Tłumaczy wiele na pozór niezrozumiałych rzeczy. Śliczną pan, wzorem barona, urządził komedyjkę! Ale czy nie zechciałby pan mi jeszcze opowiedzieć, w jaki sposób zetknął się z Gercem i skąd zna te szczegóły?
— Ach, to hrabiego interesuje? Chętnie! — twarz Kowalca przybrała wyraz dumy. — Jestem z was najlepszym detektywem!
— Złodziej, detektywem? — nie mogłem powstrzymać się od cierpkiej uwagi.

— Tak bywa, kochanku i nieraz ci to mówiłem! Posłuchaj! Zwiałem wtedy wściekły z pałacu, że daremnie napociłem się przy tej pustej kasie. Ale, nazajutrz, kiedy przeczytałem w gazetach o „zbrodni“, począłem się bliżej zastanawiać nad tą całą sprawą. Coś mi się wydało niemożliwe. W tak krótkim czasie wynieść rzeczy i porwać człowieka? Zbyt pośpieszne tempo, dobre tylko w kinach. Nikt z was nie zwrócił na to uwagi, nawet twój komisarz Relski. Tu rap-

196