Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

Mimo przygnębienia, mało nie roześmiałem się na głos.
— Niech pan nas zostawi samych! — zwrócił się do Kowalca. — Mam do pogadania z tym panem!
Gdy Kowalec znikł, przysunął sobie krzesło i usiadł naprzeciw mnie. Ja również uniosłem się na moim łóżku.
Chwilę mierzyliśmy się wzrokiem.
— Czy pan długo zamierza więzić mnie w tej celi? — zapytałem ostro, pierwszy przerywając milczenie. — Nie jest to zbyt legalny postępek!
— A czy pan, panie prawniku — odrzekł niemniej ostro — pięknie postąpił, gdy wkradł się w moje zaufanie pod zmienionym nazwiskiem i dzięki sfałszowanym papierom!
— Wyższe względy powodowały mną!
— I mną powodują wyższe względy!
— Wolno zapytać, jakie?
Gerc unikał mego wzroku.
— Nie przyszedłem kłócić się tu z panem. Przyszedłem raczej, aby osiągnąć porozumienie.
Ach, więc o tym napomykał Kowalec. Lecz o cóż mu właściwie chodziło?
— Słucham?
Ciężko widocznie mu było wypowiedzieć się jasno, gdyż dopiero po namyśle rzucił:
— Jaki jest pański stosunek do mojej pasierbicy?
Drgnąłem.
— Och, panie baronie — odrzekłem z przekąsem. — Widzę, że bawi się pan w czułego opiekuna, pomimo, że ją porwał...

— Porwałem dla jej dobra...

201