Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc przyznaje się pan? A ja pragnę ją uwolnić!
— To jeszcze zobaczymy! Czego innego chcę dowiedzieć się. Czy pan ją kocha?
Obserwował mnie uważnie. Czułem, że czerwienię się lekko.
— Gdyby nawet tak było!
— A ona pana?
— Panie baronie, nie rozumiem celu tych zapytań?
— Zaraz pan zrozumie! A czy jesteście zaręczeni?
Nic nie pojmowałem. Czyżby istotnie chciał odgrywać rolę ojczyma i nas połączyć? Cóż znaczyło w takim razie porwanie?
— Trudno mi odpowiedzieć na to zapytanie. Jeszcze nie jesteśmy zaręczeni, chociaż pragnąłbym tego z całej duszy!
— Ach! — zawołał, a jego „odmłodzoną“ twarz wykrzywił gniew. — Spodziewałem się tego! Na moje nieszczęście wprowadziłem pana do domu. Lecz, czyż mogłem przypuszczać, że zajmie się panem? Panie Korski, a raczej Borowski! Pan musi zapomnieć o niej!
Poczynało mi się rozjaśniać w głowie.
— Przenigdy! — zawołałem.
— Ja tego żądam!
— Jakim prawem?
— Gdyż... — wymówił i zamilkł nagle.

Tak, powtarzam, wszystko stało mi się jasne. To wszystko, co dotychczas przedstawiało się zagadkowo, rysowało się obecnie wyraźnie. Przypomniałem sobie ową dziwną scenę w pokoju Lili, podpatrzoną

202