Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

niać, ale i ustalić, czyja ręka kieruje tymi wszystkimi zamachami...
Wyczułem, że z jakichś względów krępuje się obecnie powiedzieć więcej. Nie nalegałem.
— O ile więc cię to wszystko nie przeraża — zakończył — sprowadź się natychmiast do mnie, a zobaczymy... Och! — zawołał z gniewem. — Jakże będę szczęśliwy, gdy pochwycimy tych łajdaków!
— Postaram się uczynić, co tylko będzie w mojej mocy — zawołałem — i nie przeraża mnie żadne niebezpieczeństwo!
Istotnie byłem całkowicie szczery, gdyż plan mój dawał się doskonale pogodzić z rolą jego obrońcy i detektywa.
— Może pan baron być pewny, że nie ulęknę się tych łotrów! — raz jeszcze gorąco zapewniłem.
Gdy w kilku minut później opuszczałem pałacyk, ustaliwszy z Gercem, że tegoż dnia wieczorem do niego się sprowadzę, mimowoli uważnie rozglądałem się dokoła. Mroczne komnaty, pełne rozmaitych nisz i zakamarków, sprawiały niesamowite wrażenie. Wydawało mi się, również, że po ponurej twarzy lokaja Jana przemknął grymas niezadowolenia, gdy z ust barona posłyszał, że ma dla mnie przygotować pokój.
— Czyżby on? Czemuż się tak skrzywił? Przeszkadza mu moja obecność?
— Przed wieczorem tutaj będę! — rzekłem na pożegnanie.

Schodziłem z tarasu, gdy nagle stanąłem jak wryty. Naprzeciwko mnie szła szybkim krokiem smukła, wysoka blondynka o złocistym odcieniu włosów, ubrana skromnie, ale bardzo gustownie. Minęła mnie,

15