Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle jakiś szmer zwrócił moją uwagę. Obejrzałem się niespokojnie.
— Czy to pan? — dobiegł mnie zdala cichy szept.
We drzwiach niespodzianie odsłonił się mały okrągły otwór, którego przedtem nie spostrzegłem, a przez który Werber zapewne podglądał swoich pacjentów.
— Czy to pan? — powtórzył znajomy mi kobiecy głos.
— Kto tam? — podbiegłem do otworu. Był on tak mały, że nie mogłem dojrzeć, kto znajdował się po tamtej stronie.
— Bogu dzięki, że odnaleźliśmy pana, To ja... Ziutka! Stoję na korytarzu razem z radcą...
— Pani? Radca? — wprost nie wierzyłem uszom własnym. — W jaki sposób dostaliście się tutaj?
— Wszystko panu opowiemy, tylko wejdziemy do pańskiej celi... Tu jest kilka separatek, nie wiedzieliśmy, w której pan się znajduje... Sprawdzaliśmy po kolei... Na szczęście, zaraz w pierwszej zastaliśmy pana.
— Będziecie mogli tu wejść? Macie klucze?
Seperatki są zamknięte od zewnątrz na zasuwy. Odsuniemy rygle...
— Chodźcie jak najprędzej...
Prawie w tejże chwili zgrzytnęły rygle, rozwarły się drzwi i zobaczyłem Ziutkę oraz Dudziela.
— Prawdziwi z was przyjaciele! — nie mogłem się powstrzymać od radosnego okrzyku. — Sądziłem, że jestem bezpowrotnie zgubiony.
Mocno potrząsnąłem ręką Ziutki, po czym porwałem radcę w objęcia.

— Ależ przestań pan ściskać mnie! — sapnął za-

209