Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

Gorączkowo przebiegłem korytarz i wnet spostrzegłem, że z poza drzwi jednej ze znajdujących się tam cel, sączy się światło.
Przywarłem okiem do otworu w drzwiach. Nareszcie! Na łóżku leżała jakaś postać... Tak! Choć światło w celi było mdłe... kobieta... Szybko odsunąłem rygle.
— Ty! — zawołała, zrywając się ze swego posłania na mój widok. — Ty morderco, przychodzisz mącić mój spokój...
Mimowoli odskoczyłem. Przedemną stała Anna Kolb.
— W księdze Salomona powiedziane jest — darła się dalej — że marną śmiercią przez kobiety zginiesz... Ja cię zabiję... Nie umkniesz z moich rąk... Chyba, że ożenisz się ze mną!... Chodź bliżej!
Była całkowicie nieprzytomna i widocznie przyjmowała mnie za Gerca. Oczy jej błyszczały dziko i groźnie podnosiła ręce, jakby chcąc mnie pochwycić.
Błyskawicznie zatrzasnąłem drzwi i zasunąłem rygle z powrotem.
— Jeszcze cię złapię w moje ręce, przeniewierco! — z za nich dobiegł mnie nieludzki wrzask
— Uf! — odetchnąłem, otrząsając się z wrażenia, jakie uczynił na mnie widok niebezpiecznej obłąkanej.
Radca, który stał nieco dalej, nie zaobserwował tej sceny dokładnie, ale posłyszał okrzyki.
— Cóż, nie mówiłem! — mruknął. — Wariatka i też ma do niego pretensję. Nawet wariatkę uwiódł i nie zostawił w spokoju.

Uwaga ta była oczywiście skierowana pod moim

213