Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

adresem. Mimo zdenerwowania, uśmiechnąłem się i pobiegłem do następnych cel.
Wszystkie były puste.
— Cóż to znaczy? — zawołałem zrozpaczony. — Gdzie więżą Lili? Tutaj jej niema!
Ziuta pokręciła główką.
— Zapewne na górze! Chociaż siotra wspominała...
Przypomniałem sobie nagle pokój, w którym wczoraj zastałem Gerca. Prawdopodobnie umieszczono ją obok niego.
— Chyba na pierwszym piętrze! Ale, jak dostać się tam?
— Przejdziemy przez mieszkanie Werbera... Stamtąd do hall‘u... A z hall‘u...
— Wiem... wiem... Tylko, czy po drodze nie napotkamy kogo?
Sojrzałem na radcę.
— Nie zabrał pan broni ze sobą? Mnie te łajdaki odebrały browning.
Radca uczynił znów ważną minę.
— Jabym szedł na taką wyprawę bez broni? — rzekł. — A za kogoż pan mnie ma, dobrodzieju?
Wyciągnął jakiś ogromny przedmiot z kieszeni. Był to przedpotopowy, bębenkowy rewolwer, na którego widok każdy wojskowy pękłby ze śmiechu. Podniósł go do góry i popatrzył dumnie na mnie.
— A czy wogóle strzela?
— Jeszcze jak! Strzelał z niego po raz ostatni mój nieboszczyk ojciec! Tylko zardzewiał, bestia, od tego czasu trochę...

— No, ale... — twarz moja nie wyrażała wielkiego zachwytu.

214