Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

na w zakładzie — z korytarza zaś dwóch rosłych pielęgniarzy, o twarzach, nie wróżących nic dobrego, tych samych może, którzy dopomogli do ucieczki Gercowi, pobili Jana i porwali siwowłosą kobietę.
— Łapcie tego zbója! — poczęła piszczeć Werberowa. — Przecież widzicie, że dusi mego męża!
Pielęgniarze o łapach oprawców, groźnie posuwali się ku mnie. Werber począł się szarpać z taką siłą, iż z trudem opanowywałem go.
Jeszcze chwila, tamci mnie pochwycą, on uwolni się z uścisku, a wtedy...
— Ani kroku dalej! — rozległ się donośnie skrzekliwy głos radcy. — Będę strzelał!
Przestrach odbił się na twarzach pielęgniarzy. Przystanęli na miejscu.
— Ha, skurczybyki! — brzuch radcy wypinał się coraz bardziej wojowniczo. — Psie syny! Ze mną chcecie zaczynać! Jatki z was zrobię... Won, z pokoju... Inaczej, krew będzie się lała strumieniami...
Pielęgniarze wraz z Werberową dalej spoglądali ogłupiali na małego, grubego człowieczka, który potrząsał im przed nosem srogim na pozór rewolwerem. Ale Werber pierwszy zorientował się w sytuacji.
— Czemu boicie się tego osła? — zawołał. — On ma straszak tylko i nie umie strzelać!
Znów szarpnął się gwałtownie, a ośmieleni pielęgniarze, posunęli się naprzód.
— No, ale to będzie prawdziwy browning! — nagle rozległ się głos Ziutki. — Znalazłam go na biurku i umiem strzelać.

Podniosła broń do góry.

218