Musieliśmy sprawiać komiczne wrażenie, gdyśmy tak mknęli motocyklem, ja na przodzie, z tyłu na siodełku za mną, szczupła Ziutka, a w koszyku pan radca ze swym potężnym brzuszkiem. Ale dokoła była ciemna noc, puste drogi i nie napotykaliśmy przechodniów, którzy mogliby nas podziwiać. Najwyżej zaszczekał pies w wiejskiej chacie, lub przed nami pomykał zając, spłoszony latarnią motocyklu.
Radca jeszcze nie mógł się uspokoić.
— Ależ dałem im bobu! — starał się przekrzyczeć warkot motoru. — Ze mną, panie dobrodzieju, zawsze tak... Dobry jestem, to dobry, ale jak mnie rozzłościć...
— A te gałgany wyśmiewały się z twego browninga! — odwróciwszy się, złośliwie przycięła mu Ziutka.
— Durnie! — obruszył się. — Nie lubię krwi rozlewu, to nie chciałem strzelać, ale żeby tak... Posoka płynęłaby fontanną do Wisły!
— A skąd radca nauczył się takich sposobów walki? — zażartowałem. — Świetnie złapał doktora za brodę? Czy to japoński chwyt?
— A cóż miałem robić, panie dobrodzieju! Jestem mały, nie do każdego dostanę, to jak chcę dać komu po mordzie, muszę przystawić krzesełko. A na to czasu nie było...
Roześmiałem się, choć właściwie nie było mi do śmiechu. Gerc spełnił swą groźbę i wywiózł Lilę. Czy zastanę ich jeszcze w willi? A może okłamała