mnie Werberowa i skierowała na fałszywy ślad? Chyba nie! Zanadto była wystraszona i musiała powiedzieć prawdę.
Żałowałem tylko, że nie wydostałem z niej, kto towarzyszył Gercowi. Wiedziałbym wówczas, z jakimi będę miał do czynienia przeciwnikami i czy sobie z nimi poradzę. Gdyż, prócz Ziutki, która spisywała się niezwykle dzielnie, nie mogłem zbytnio liczyć na radcę. Oczywiście, o tym nie wspominałem głośno.
Choć motocykl zabrany Werberowi, był pierwszorzędnej marki, szedł świetnie i migały tylko koło nas kilometrowe słupy, bez końca dłużyła mi się droga.
Ach, żeby tam już być prędzej. Orientowałem się, gdzie mógł znajdować się, ów „Dżoko“, ale bałem się, że łatwo, szczególniej w nocy, zbłądzę.
Ziutka, jakby odgadując moje myśli, odezwała się nagle:
— Niech pan się nie obawia, trafimy...
— Trafimy?
— Wiem, gdzie jest ta willa!
— Pani wie?
— Robiłam często w te strony wycieczki za miasto i uderzyła mnie ta śmieszna nazwa: „Dżoko“! Zapamiętałam sobie, gdzie mieści się domek. Będziemy tam niedługo... Liczę kilometry... Teraz już czternasty... Zaraz się zatrzymamy... Najlepiej przystanąć na szosie i przejść na piechotę ten kawałek, aby nie zwracać uwagi.
— Słusznie!
Nieoceniona była dziewczyna, ta Ziutka! Jeszcze minuta jazdy i trąciła mnie w ramię.