Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówił spokojnie i służalczo, ale czuło się w jego głosie niezadowolenie i niepokój. Rychło jednak opanował się, a twarz zastygła mu w zwykłym wyrazie obojętności.
— Mam nadzieję, że pan sekretarz będzie się u nas czuł dobrze...
Choć brzmiało to dwuznacznie, udawałem w dalszym ciągu naiwnego.
— Och, tak. Będzie mi tu doskonale! Pan baron jest zacności człowiekiem.
— Bardzo dobry, wyjątkowo dobry, to po prostu anielski człowiek — powtórzył z widoczną ironią i sarkazmem.
Poprawił raz jeszcze moje ubranie i skłoniwszy się zapytał:
— Czy nie jestem panu potrzebny? — a gdy przecząco potrząsnąłem głową, wyszedł z pokoju.
Sytuacja stawała się coraz ciekawsza. Prócz tego pewien obraz wciąż tkwił w mej pamięci: cudne, fiołkowe oczy i sylwetka smukłej blondynki, którą spotkałem po południu.
Rozważania te przerwał Gerc. Wszedł do mego pokoju, niespodziewanie i mocno uścisknął moją dłoń. Był uradowany z mojego przybycia do pałacu.
— Jest pan! — szepnął. — Doskonale! Nie wiem czemu, ale mam przeczucie, że dzisiejszej nocy coś się stanie. Umyślnie wyznaczyłem pokój naprzeciw mojej sypialni. Ponieważ nie mogę wymagać, aby pan czuwał, gdyż jest dziś zapewne wyjątkowo znużony, przeprowadziłem do tego pokoju dzwonek. W razie najlżejszego szelestu zaalarmuję pana...

— Rozumiem...

17