Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.

Było mi to na rękę.
Zbliżyłem się do sztachet i wynazłszy spory otwór, wślizgnąłem się do środka.
Teraz mogłem lepiej przyjrzeć się willi. Znajdowała się wśród zapuszczonego ogrodu, którego aleje porosły zielskiem i trawami. Właściwie rozróżniałem dwa budynki. Jednym z nich była sama willa, a drugim, stojący obok niej niewielki garaż.
Jeśli w pierwszej chwili, wnosząc z zewnętrznego wyglądu willi, obawiałem się, że okłamał mnie Werber i że w zniszczonym budynku nikt się nie znajduje, raptem radośnie zabiło moje serce.
Około garażu stał samochód.
Więc byli tutaj, odnazłem ich. Gerc umyślnie wybrał tę ruderę, by tym łatwiej ukryć swój pobyt.
Ostrożnie, przybliżyłem się jeszcze i wpiłem się wrokiem w mrok.
Na ławeczce, przed garażem siedział jakiś człowiek. Szofer, zapewne.
Nie spał, gdyż poruszał się od czasu do czasu, a po chwili spostrzegłem, że pali fajkę, gdyż w ciemnościach migotało światełko i zalatywał tytuniowy dym.
Żeby mu się tak przyjrzeć lepiej?
Znów kilka kroków naprzód... Promień księżyca padł na jego twarz... Kowalec...
Tak, był to Kowalec... Zresztą, nic dziwnego że tu się znalazł. Został najbardziej zaufanym człowiekiem barona.

Nagle porwała mnie wściekłość i zapominałem o poprzednich postanowieniach. Z tym łotrem miałem porachunki i chciałem mu się odpłacić za Grochów.

225