Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

powtórnie przybyć do Werbera i zażądać rozmowy z panną Lilą... A wtedy, byłoby po zabawie...
Pojąłem teraz, czemu Gerc tak śpiesznie wyjechał z zakładu, a żale Kowalca wydały mi się dość szczere. Zwolniłem uścisk, ale nie schowałem browninga. Wiedziałem, że mój najdroższy ex-szef był zdolny do przeróżnych kawałów.
— Poza tym — mówił dalej, jak gdybyśmy prowadzili salonową rozmowę — uważasz, hrabio, nie lubię takiej grandy! Dziewczyna ciągle płacze, może zacząć krzyczeć, będzie z tego awantura... Gerc chce, żebym ich odwiózł do granicy. Tylko gdzie, pytam się, ta forsa?... Za to, co dawniej wziąłem, trudno jeździć i jeździć. Skąpemu będę służył? To ci coś powiem... Jeżeli mi obiecasz, że później nie będziesz robił świństw, nie będę ci przeszkadzał i urywajcie sobie głowy...
Aha! Pan Kowalec obawiał się, że sprawy zaszły za daleko i nie miał ochoty nadal ryzykować, szczególniej za grosze. Było to aż nadto jasne.
— Mogę ci obiecać — odrzekłem — że o ile uwolnię Lilę, nie będę się nigdy mścił, a nawet postaram się, żebyś uniknął wszelkich przykrości. Choć, właściwie, nie zasługujesz na to. O to ci chodzi?
Skinął głową.
— Więc powiadasz, że tutaj znajduje się tylko Gerc i Lili?
— Tak!
— Gdzież oni są?
— W pokoju, po tamtej stronie willi! Pali się tam nawet światło... Ale, tu go nie widać...

— Pięknie! — rzekłem, uwalniając Kowalca. —

227