Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

Przypuszczam, że łatwo sobie z Gercem poradzę. A ty, drogi przyjacielu, bądź łaskaw wstać i powędruj do garażu. Tam cię zamknę i posiedzisz, dopóki nie załatwię wszystkiego. Bardzo cię lubię, ale nie mam do ciebie zbytniego zaufania. Możesz nagle przemienić się w siwowłosą kobietę...
— Jak chcesz! — odparł, powstając i otrzepując spodnie. — W garażu jest nieco duszno, ale muszę się zgodzić, skoro taki rokaz hrabiego!
Pomaszerował naprzód i wepchnąłem go do środka. Później, założyłem kłódkę.
— Ale, ale... — zawołał, uderzając z tamtej strony w zamknięte drzwi. — Jedno zapomniałem ci powiedzieć i przekonaj się, że ci jestem oddany...
— Cóż takiego?
— Z Gercem małe dziecko sobie poradzi. Ale ma przy sobie tego diabelskiego Dżoka... Jak dawno na świecie żyję, nie widziałem podobnego czorta. Bądź ostrożny, bo może porwać się na ciebie w obronie barona!
— Dziękuję za przestrogę!
Okrążyłem willę i przekonałem się, że Kowalec miał rację. Jak już wspomniałem była ona parterowa i w jednym z okien widniało światło. Ale parter był dość wysoki i trudno było cośkolwiek dojrzeć z ogrodu, nawet wspinając się na palce. Wnet usunąłem tę przeszkodę. Wszak koło garażu znajdowała się ławka.
Po cichu przyniosłem ją, postawiłem pod oknem i wszedłem na nią.

Okno, na szczęście nie było zasłonięte storą — widocznie nie zdążono jej założyć — i znakomicie mogłem rozróżnić wszystko.

228