Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/236

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale Gerc, gdy to posłyszał, wpadł wprost w szał.
— Ach, kochasz go? — zawołał. — Chcesz należeć do niego? A ja ci powiadam, że to nigdy nie nastąpi!
— Kto mi w tym przeszkodzi? Pan?
— Ja! — przyskoczył do niej raptem i chciał ją pochwycić za rękę.
— Precz, wstrętny dziadzie! — krzyknęła, zrywając się z miejsca. — Precz... Czyż nie pojmujesz, że jesteś mi nienawistny, a gdy mnie dotykasz, to mam wrażenie, że mnie dotknął obmierzły gad...
— Ty... ty...
— Tak! — Lili raptem odpchnęła go gwałtownie od siebie.
— A... a... — zdławiony okrzyk wydarł się z piersi Gerca. — Nienawidzisz mnie, pogardzasz mną? Dobrze... Ale nie będziesz również należała do nikogo... Dżoko! Dżoko!
Cóż to znaczyło? Teraz dopiero spostrzegłem, że na fotelu, stojącym w rogu pokoju leży skulony szympans. Na wezwanie Gerca, podniósł swój potworny łeb do góry, popatrzył na niego złymi ślepiami, ale nie zdradzał ochoty powstania ze swego miejsca.
— Dżoko! — ryknął baron, kopiąc małpę. — W tej chwili się podnieś i rzuć się na nią. Ja nie mam siły jej zadusić, ty ją zaduś! Rozumiesz...
— Ach! — zawołała Lili, gdyż szympans w rzeczy samej owstał z fotela i groźnie wyszczerzył zęby.
Nie było chwili do stracenia. Uderzeniem pięści rozbiłem szybę.

— Nic się nie bój, Lili! Ja tu jestem! — wymierzyłem browning przez otwór w stronę małpy.

230