Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

Porwałem ją w moję ramiona, osunęła głowę na moja pierś i tak staliśmy złączeni w długim uścisku.
Wtem dobiegały nas jakieś zmieszane okrzyki z ogrodu, później odgłos licznych kroków w domu.
— Cóż to?
Wypuściłem Lilę z ramion i spojrzałem zaniepokojony.
No progu ukazał się Werber, a w ślad za nim kilku ludzi, wśród których poznawałem poprzednich pielęgniarzy. Wszyscy byli uzbrojeni, a na twarzy Werbera jeszcze opuchniętej i posiniaczanej od moich niedawnych uderzeń, widniał mściwy i zawzięty grymas.
— Ach! — drgnął, spojrzawszy na zwłoki Gerca. — To baron nie żyje?
Wnet jednak zagrała w nim poprzednia złość.
— Jeśli nawet nie żyje — wykrzyknął — to ja z tym panem jeszcze nie załatwiłem porachunków!
Zbliżał się do mnie. Czyżby to nie był koniec naszych nieszczęść i groziła nowa walka?
Już szykowałem się do odparcia napaści Werbera gdy poza nim rozległ się inny, znajomy głos.
— I ja z panem, panie doktorze, jeszcze nie załatwiłem wszystkiego! Szczególnie ciekawią mnie kuracje odmładzające w seperatkach... No i to, że pielęgniarze przybyli tu uzbrojeni...
Werber odwrócił się gwałtownie.
— Komisarz Relski!
— We własnej osobie! Tak się pan tutaj śpieszył, że nie zauważył wcale, iż mój samochód podążał za pańskim autem.

Odetchnąłem. W samą porę przybywał komisarz,

232