Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

Przeczekałem chwilę, później cicho wysunąłem się z mego pokoju. Gdy dobiegłem na palcach do początku schodów, baron znajdował się już na górze. Ostrożnie począłem wstępować za nim, na szczęście schody nie zaskrzypiały ani razu... Kiedy znalazłem się na pierwszym piętrze, Gerc zniknął mi z oczu, Wszedł do jednego z pokojów, ciągnących się wzdłuż długiego korytarza.
Ale do którego?
Wnet dojrzałem wąziutkie pasemko światła. Do tarłem bez szmeru do tajemniczych drzwi. Dobiegały z tamtąd jakieś głosy.
Jeszcze kilka kroków i przywarłem okiem do dziurki od klucza.
— Nadzwyczajnie! — omało nie wyrwał mi się z piersi głośny wykrzyknik.
Pośrodku małego pokoiku stał Gerc w swym dziwacznym szlafroku z nieodstępną czerwoną czapeczką na głowie, a naprzeciw niego panna Lili. Spostrzegłem, że choć była ubrana w skromną sukienkę, na tapczanie i krzesłach znajdujących się w pokoju, leżało pełno drogich i modnych strojów: na podłodze zaś widniał szereg wykwintnych, kosztownych pantofelków.
Nic nie rozumiałem.
— Czemuś się dziś nie przebrała, Lili? — dobiegł mnie z za drzwi skrzeczący głos Gercą, któremu usiłował nadać jak najczulsze brzmienie. — Czemu? Zrób mi tę przyjemność... Przebierz się natychmiast...
— Nie! — twardo odparła — Dość tej komedii! —
— Ależ, Lili...

— Powtarzam, dość tej komedii! Kupuje pan naj-

21