Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

droższe suknie i obuwie, abym stroiła się przed nim i kręciła jak lalka a na ulicę każe wychodzić w sukienkach, w jakich nie pokaże się żadna służąca.
— Bo...
— Och! — wykrzynęła w gwałtownym uniesieniu. — Doskonale rozumiem cel tego błazeństwa. Jest pan o mnie zazdrosny, boi się, żeby kto na mnie nie spojrzał!
Każe mi pan chodzić w podartym ubraniu, bo sądzi, że w ten sposób odstraszy ode mnie ludzi. A wieczorami, gdy nikt nie widzi i wszyscy zasną, mam stroić się w czterech ścianach tego pokoiku jak najwytworniej i udawać damę! Dla pańskiej przyjemności... Stanowczo dłużej tego robić nie będę... I tak dość panu ulegałam... Wyrzuciłam te szmaty — wskazała na sukienki — żeby je pan natychmiast ze sobą zabrał! Budzą tylko we mnie wstręt.
— Zastanów się, Lili, co mówisz...
— Pan również jest wstrętny!
Spostrzegłem, że pod wpływem tych słów drgnął, jakby uderzony batem. Pojąłem teraz, co znaczyła nocna wycieczka, którą pragnął zachować w tajemnicy przede mną. Starcza namiętność, widoczna z każdej zmarszczki jego twarzy była aż nadto wymowna i przemogła nawet obawę przed groźnym, nieznanym wrogiem. Wolał się narazić na niebezpieczeństwo, niż zrezygnować ze swej codziennej wizyty u Lili.
— Budzę w tobie wstręt? — zapytał, wykrzywiając się boleśnie, a złoty chwast na czapeczce zachybotał się rozpaczliwie. — Ja? Jak możesz tak mówić? Czyż jest człowiek, któryby cię kochał bardziej ode mnie?

— Cóż to za miłość?

22