zornie dobrodusznie uśmiechniętej i nawet onieśmielonej, stała się straszna. Pod wpływem gniewu wyprostował się i nie przypominał obecnie wcale bezsilnego starca. Wyglądał, niczym złe i mściwe zwierzę i zrozumiałem teraz, czemu mnie uprzedzano, że niebezpiecznie z nim zaczynać.
— Ach ty żmijo! — syknął z pasją, przytrzymując ją mocno. — Myślisz, że Gerc jest stary i na wszystko można sobie pozwolić? To taka wdzięczność? Omyliłaś się gołąbko! Nie takie, jak ty łamał Gerc i nie takie były mu posłuszne! Dość głupstw. Za długo znosiłem te kaprysy! Natychmiast się uspokoisz i będziesz to robiła, co ja zechcę. Zrozumiano?
— Proszę mnie puścić!
— Nie puszczę!
— Zawołam Jana!
Na dźwięk tego imienia, nagła zmiana zaszła w twarzy Gerca. Puścił rękę dziewczyny, cofnął się o kilka kroków, ale jego oblicze nie straciło złego i zaciętego wyrazu.
— Jana chcesz zawołać? — warknął. — To twój najlepszy przyjaciel!
— Jan jest jedyną dla mnie życzliwą duszą w tym domu! — wykrzyknęła. — Obronił mnie już kilka razy przed panem...
— Ho... ho... Może mnie nawet zamorduje! Przecież dostaję listy z pogróżkami...
Widziałem że po twarzy Lili przeniknął jakiś cień. Wnet się jednak opanowała.
— Jeśli któraś z pańskich ofiar — wyrzekła twardo — w przystępie nienawiści, jaką pan tylko budzić potrafi, zabije pana, otrzyma pan karę, na