Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

— Będę musiał go poszukać! — mruknął, — Czy aby mu się co złego nie stało?
Skierował się w stronę sali jadalnej. Nie mając innego wyboru, a nie chcąc go napotkać, rzuciłem się do ogrodu. A wtedy, drgnąłem ze zdziwienia.
Kiedy znalazłem się na tarasie, wydało mi się, że między drzewami ogrodu stoi jakaś postać. Na mój widok tajemniczy przybysz cofnął się i skrył w mroku nocy. Spojrzałem uważnie w głąb ogrodu, nie było nikogo. Czyżby przywidzenie? A może był to poprostu Dżoko, tak pilnie poszukiwany przez barona?
Zbiegłem ze schodów tarasu. Wolałem spotkać się ze wstrętną małpą, niż natknąć się na podejrzliwego Gerca. Skoczyłem przez jakiś klomb i znalazłem się wśród gęstwiny drzew. Tu mogłem śmiało oczekiwać, aż w domu wszystko się uspokoi i Gerc, odnalazłszy najdroższego szympansa, uda się na spoczynek.
— Dżoko! Gdzie jesteś, Dżoko? — w dalszym ciągu słyszałem jego nawoływania.
Ogród, otaczający pałacyk był spory i gęsto zadrzewiony wielkimi, rozłożystymi kasztanami. Mimo księżycowej nocy, panowała tam ciemność i z trudem można było rozróżnić cośkolwiek na odległość kilku kroków. Kto znalazł się wśród drzew, mógł być pewny, że nikt go nie spostrzeże.
Powoli skierowałem się w głąb parku i już zbliżałem się do fontanny, gdy wtem pod moimi stopami zatrzeszczała gałąź. Doleciał mnie cichy szept:
— To ty, Janie?
Przystanąłem nie wiedząc, co odpowiedzieć.

— Janie! — znów posłyszałem — czemuż się

26