Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

ukrywasz? Możemy rozmawiać bezpiecznie! Przecież on jest w pałacu!
Sytuacja stawała się naprężona. Za żadną cenę nie należało spłoszyć tajemniczego rozmówcy. Podszedłem więc w milczeniu, aby dopiero w ostatniej chwili wyjaśnić, że nie jestem kamerdynerem. Nagle tajemnicza postać oderwała się od drzew i mocne, kościste palce wpiły się w moją rękę. Szarpnięto mną silnie i mimowoli znalazłem się na placyku, oświetlonym promieniami księżyca.
Spojrzałem. Stała przede mną kobieta. Niemłoda, wysoka, ubrana skromnie. Z pod kapelusza wymykały się siwe kosmyki włosów; oczy jej błyszczały niesamowicie, dziko.
— Czemuś skłamał? — zawołała z gniewem? — Wszak nie jesteś Janem!
— Nie skłamałem! — odparłem, uwalniając się z uścisku. — Wogóle nic nie mówiłem! To pani wzięła mnie za służącego!
— Kto jesteś?
— To ja powinienem o to panią zapytać!
— Ach! — syknęła i odstąpiła o kilka kroków. — Pewnie szpieg Gerca? Nie pomogą mu szpiedzy... Tobie dobrze radzę! Uciekaj stąd jak najprędzej! Jesteś młody i wyglądasz poczciwie! Nie ocalisz tego łotra, a sam... Uciekaj z przeklętego domu... Musi przyjść dzień kary!...
— Ależ...
— Uciekaj z przeklętego domu!

Słowa padały coraz szybciej, głos potężniał i nabrzmiewał obłąkańczą nienawiścią. Pogróżek nie bałem się i pomyślałem, że najlepiej będzie obezwładnić niebezpieczną wariatkę i zawlec ją do pałacu,

27