dając tym dowód mojej gorliwości wobec Gerca. Wyciągnąłem już rękę, by pochwycić tajemniczą kobietę, gdy raptem z pałacyku zaczęły dobiegać jęki. Słychać było pośpieszne bieganie po pokojach, zapaliło się światło w sali jadalnej, wreszcie posłyszałem straszliwy okrzyk bólu.
— Co tam się stało? — zawołałem przerażony. — Czyżby Gerc?
— Nie! — szepnęła siwa kobieta. — To nie Gerc... To ona, Lili... Ach, łajdak...
Bez namysłu rzuciłem się w stronę pałacu, zapominając na chwilę o wariatce. Wbiegłem do pokoju. Przed moimi oczami ukazała się ohydna scena. W jasno oświetlonej sali jadalnej stał Gerc dziwnie zmieszany a obok niego zapłakana Lili. W kącie, siedział skulony Dżoko, tarmosząc zawzięcie w swych łapach jakiś przedmiot.
— Zadusił go!... Zadusił!... — rozpaczała. — Obrzydliwy potwór!...
Szympans z nabiegłymi krwią ślepiami znęcał się nad małym pieskiem, ślicznym żółtowłosym pekińczykiem. Nieszczęsna psina dawno już zapewne zakończyła życie, gdyż najsłabszy jęk nie wydobywał się z jej piersi, mimo to małpa w dalszym ciągu pastwiła się nad zwłokami martwego zwierzęcia, zamierzając je widocznie rozszarpać na kawałki. Było to coś tak wstrętnego, że gdybym miał browning przy sobie, palnąłbym krwiożerczemu szympansowi w łeb!
— I ja na to patrzeć muszę! — wykrzyknęła dziewczyna. — Skoro nikt mi pomóc nie chce... Ja sama...
Posunęła się w stronę szympansa, jakby pragnąc