Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

Szloch wstrząsnął piersią dziewczyny. Odwróciła się gwałtownie i wybiegała do ogrodu.
Nie wiedziałem, co robić. Czy pośpieszyć za nią i starać się pocieszyć — czy też pozostać w pokoju.
Rozstrzygnął Gerc, wbiegając z powrotem do jadalni.
Był tak wzburzony, iż nie zapytał nawet w jaki sposób znalazłem się w pokoju.
— Gdzie jest? — powtórzył.
— Panna Lili wybiegała do ogrodu.
— Ach, tak... rzucił się w stronę parku.
Pozostałem sam i nie wiedziałem, co czynić dalej. Udać się w ślad za Gercem czy dyskretnie zniknąć w swojej sypialni? I tym razem los rozstrzygnął o dalszym biegu wypadków.
Nie upłynęły nawet dwie minuty od zniknięcia barona, gdy z ogrodu dobiegł suchy trzask rewolwerego wystrzału.
— Zabili go! — wykrzyknąłem mimowolnie, wybiegając bez namysłu do parku.
Pędem przebiegłem przez taras i zeskoczyłem ze schodków. Strzelano z całą pewnością w pobliżu fontanny, gdzie niedawno rozmawiałem z tajemniczą kobietą.
Mknąłem przez gęstwinę drzew. Dobiegając do fontanny, potrąciłem jakiegoś człowieka, który śpieszył w odwrotnym kierunku i w ciemnościach wpadł na mnie.
— Jan? — zawołałem, poznając kamerdynera — Jan idzie do pałacu, gdy strzelano koło fontanny?

— Koło fontanny? — powtórzył zmienionym głosem i jak mi się wydawało, usiłował ukryć jakiś

30