Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

przedmiot za plecami. — A... powiada pan... koło fontanny? Myślałem...
Zachowanie się Jana było więcej, niż dziwne, lecz pędziłem dalej.
Wypadłem na placyk. Spostrzegłem barona. Stał oparty o dzewo. W księżycowym świetle wydawał się prawie zielony.
— Nic się panu nie stało?
— Nie, nic... — dreszcz wstrząsnął jego ciałem. — Przestrzelono mi tylko czapeczkę...
Wskazał na czerwony fez, leżący na piasku. Pochyliłem się. W czapeczce widniała spora dziura. Gerc cudem uniknął śmierci.
— Kilka milimetrów niżej, a...
— Skąd padł strzał?
— Nie wiem... nie mam pojęcia. Nastąpiło to tak nagle. — Z tyłu... Zdaje mi się z tamtej strony...
Palec jego wskazywał w głąb parku. Zbliżała się stamtąd Lili. Jasna jej sukienka rysowała się wyraźnie na tle drzew. Czyżby? Nie miała przecież broni, dawno bowiem uczyniłaby z niej użytek, osłaniając pieska przed szympansem. Pozostawał tylko Jan. Nadbiegł jednak od strony fontanny, strzał padł z głębi ogrodu. Olśniła mnie nagle myśl:
— Ależ w ogrodzie była niedawno tajemnicza kobieta!
— Kobieta?
— Wyglądała na obłąkaną!
Baron zbladł. Drżał ze strachu.
— Ona tu?... Niemożliwe...
Napróżno przetrząsnęliśmy ogród. Tajemnicza nieznajoma zniknęła bez śladu.



31