Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

otrząsnąć się z przeżytych wrażeń. Chciałem zabrać tylko kapelusz i laskę i wnet udać się dalej.
Leżały one w sypialni na stole, ten zaś stał przy oknie. Okno to było teraz otwarte i widniały przez nie zalane potokami słońca kwietniki parku oraz dobiegał wesoły świergot ptasząt. Ale nie ten wesoły obraz, tak odmienny od wczorajszego ponurego widoku, zwrócił moją uwagę. Tuż obok mojego kapelusza leżała kartka, położona umyślnie na widocznym miejscu. Szybko pochwyciłem ją. Była napisana masznowym pismem, jak poprzednie ostrzeżenia, adresowane do Gerca i widniał na niej następujący frazes:

„Jego nie ratujesz, a sam zginiesz! Jest to ostatnie ostrzeżenie, jakiego ci udziela ktoś, kto ci naprawdę dobrze życzy!“

Tam do licha! Kartka nie tak dawno musiała być położona, gdyż przecież zaledwie przed pół godziną udałem się do Gerca. Zbliżyłem się do okna i wyjrzałem przez nie.
A wtedy...
Zdala spostrzegłem postać Lili. Szła w głąb parku. Nie wiem, dlaczego doznałem wrażenia, że to ona wsunęła tę kartkę przez otwarte okno, i że właśnie oddala się teraz.
W takim razie... Nie! Tę zagadkę należało wyświetlić do końca.
Rzuciłem się w stronę ogrodu. Szybko pędziłem w kierunku migocącej wśród drzew białej sukienki i zdala już zawołałem:
— Panno Lili!

Odwróciła się, jakby zdumiona tą pogonią.

36