Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

szczerze wierzyć, nie jestem jego przyjacielem, ani zaufanym człowiekiem... Przeciwnie, choć pobyt mój trwa krótko, wiele rzeczy mnie razi i...
— I lituje się pan nade mną! — przerwała z nagłym podnieceniem. — Dziękuję! Pańska litość jest mi niepotrzebna!
— Ależ! Nie to chciałem powiedzieć... Wcale nie to... — mówiłem nieco zmieszany. — Tylko... Tylko sądziłem, że w tym dziwnym splocie intryg, w jaki zupełnie niechcący się dostałem, mogę pani stać się naprawdę pomocny i gdyby pani zechciała...
— Nie! — znów z jej ust padł szorstki frazes. — Doskonale dam sobie radę i niczyjej nie pragnę pomocy!
Odwróciła się i zaczęła powoli odchodzić.
— Panno Lili — zawołałem zrozpaczony, widząc, że wszystkie moje wysiłki pozostały bezskuteczne. — Skoro pani nie chce być ze mną szczera i wciąż podejrzewa we mnie szpiega Gerca, trudno, nie moge mego serca otworzyć i przekonać jej... Ale, niechaj mi pani chociaż powie, co znaczyło to ostrzeżenie... Przysięgam, że o ile nawet pani nie położyła kartki w moim pokoju, to doskonale wie, od kogo ona pochodzi?
Raptem stała się rzecz nieoczekiwana. Lili nie przystając, zwróciła do mnie swą główkę i wtedy po raz pierwszy coś cieplejszego zamigotało w jej wzroku.

— Niech pan nie nalega! — szepnęła tonem zupełnie odmiennym, niż poprzednio. — Sam pan powinien zrozumieć, że jest wiele rzeczy, o których mówić nie sposób! Ale pańskie miejsce, naprawdę, nie jest w tym domu.

38