Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie!
— A, drań! — z ust uroczego stworzenia wyrwało się ordynarne przekleństwo. — Że też na takiego niema śmierci! Wczoraj...
Zamilkła, gdyż w tejże chwili Jerzy rzucił jej piorunujące spojrzenie. Mnie jednak ta chwila wystarczyła całkowicie. Więc panna Lola wiedziała, że wczoraj w nocy zaszły w pałacu niezwykłe wypadki i że stary dziwak cudem tylko uniknął śmierci?
— Ach, to pani wie — wypaliłem obcesowo — że na pana barona dokonano zamachu?
Utleniona osóbka, zapewne pod wpływem wzroku Jerzego, zdążyła się całkowicie opanować. Na jej twarzy miast poprzedniego gniewu, zarysowało się zdziwienie, złączone jakby ze świetnie udanym współczuciem. Nie zapytywała nawet kim jestem, bo przecież wiedziałem doskonale, że poprzednio z za drzwi podsłuchiwała naszą rozmowę.
— Zamachu? — powtórzyła, prawie jednocześnie z Jerzym. — Jakiego? — Jakiś dziwny instynkt mówił mi, że byli doskonale poinformowani o wszystkim, a może nawet wczoraj w nocy znajdowali się w parku. Z konieczności jednak i ja musiałem grać komedię i powtórzyłem w krótkich słowach, co zaszło. Słuchali w pełnym napięcia skupieniu, a kiedym skończył, z ich piersi wyrwało się, niby westchnienie ulgi.
— Choć ojciec nas nienawidzi — wymówiła panna Lola, wchodząc w swą rolę „prawowitej“ małżonki — naprawdę byłoby mi bardzo przykro, gdyby coś złego mu się stało...

— O, tak! — potwierdził Jerzy, nie patrząc mi w oczy. — Niestety, bardzo obawiam się o niego.

42