Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Tajemniczy wróg.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

łożyć do jutra! Zbyt długo byłoby ci opowiadać o wszystkim.
Z trudem ukryłem rozczarowanie. Sądziłem, że czegoś więcej się dowiem.
— A nie obawia się pan baron? — starałem się wyciągnąć go na słówka.
— Nie! — potrząsnął głową. — Przypuszczam że moim prześladowcom porwanie i zabicie Dżoka na dzisiaj wystarczy. O, łotry! Wiedzieli, jaką sprawią mi przykrość! — głos mu drgnął, a w oczach zaszkliły się łzy. — Biedny, biedny Dżoko... Łajdaki...
Tak, ten oschły i z gruntu zły człowiek był tylko przywiązany do małpy. Pod wpływem bólu, spowodowanego utratą najdroższego szympansa, nie zapytywał nawet w jaki sposób jego syn przyjął wiadomość, że mu odmawia pomocy. Ręczę, że przywiązanie do ohydnej bestii było silniejsze, niźli starcza namiętność do pięknej Lili.
— Napewno, zabili, łajdaki! — powtórzył. — Choć może Dżoko zerwał się sam!
— Zerwał się sam?
— Był niezwykle obraźliwy! Wczoraj przy tobie nawet uderzyłem go kijem! Od tej chwili dąsał się na mnie!! Dziś rano warczał... Nie wiem... w głowę zachodzę... Taki mocny łańcuch?
Podszedł do łańcucha i oglądał go uważnie. I ja przybliżyłem się. Istotnie, łańcuch wyglądał raczej na zerwany, niż przepiłowany. Hm... I takie mogło być rozwiązanie zagadki. Ale małpie obyczaje w tej chwili obchodziły mnie mało. Wolałem powrócić do przerwanego tematu.

— Więc pan baron nie przedsięweźmie żadnych

51